Interpretacja

… czyli kilka słów o tym, jak ja to widzę.

„Blank Dream” było dla mnie trudne – od samego początku do końca. Pierwszy raz przyszło mi pisać coś tak skomplikowanego, pełnego emocji i… w zasadzie skupionego tylko na tym. Porwałam się na coś, co w którymś momencie zaczęło przerastać mnie samą, choć w teorii wiedziałam, co chcę osiągnąć: historię ciężką, pełną symboliki i opartą na konkretnym schemacie. A w tym wszystkim dającą możliwość indywidualnej interpretacji przez każdego, kto ją przeczyta.
Po pierwsze, całość została podzielona na pięć części, które w rzeczywistości stanowią odwróconą kolejność etapów umierania albo żałoby, zależy od położenia przechodzącej przez niej osoby. Zamysł był prosty – od śmierci do życia. Angel chciała odebrać sobie życie i trafiła do świata, który mógł albo w pełni ją pochłonąć, albo sprawić, że znów zacznie walczyć.
Świat wiecznego zmierzchu… Cóż, wiedziałam w komentarzach ładne spekulacje, że to czyściec i to jak najbardziej by pasowało. Moja odpowiedź wydaje mi się jednak ciut prostsza; tak naprawdę nie ma większego piekła niż to, które może zagwarantować nasz własny umysł. Ten świat jest pusty, bo i bohaterka się tak czuje. Słońce trwa w jednej pozycji – wieczny zachód, choć przecież równie dobrze można byłoby uznać ten stan za niekończący się wschód, prawda?
Shadow od początku do końca miał być ni mniej, ni więcej, ale uosobieniem depresji.
To było wyzwanie, bo tak naprawdę nie mam żadnego doświadczenia w temacie. Mea culpa, opierałam się wyłącznie na własnych odczuciach. Kiedy poczułam potrzebę, by zabrać się za tę historię, przechodziłam jeden z najgorszych okresów w życiu – wywołanych chorobą, co wiem teraz, ale wówczas ciągłe wyczerpanie i brak chęci na cokolwiek były dla mnie prawdziwą zagadką. Gubiłam się, a pisanie jak zwykle okazało się lekarstwem – sposobem na wyrzucenie wszystkiego, co miałam w głowie. Zabawne, bo z czasem ta historia okazała się zbyt ciężka nawet dla mnie, ale… to dobrze. To znaczyło, że zostawiłam coś za sobą.
Wracając do pomysłu, Shadow jest właśnie depresją. Pozornie łagodny, chętny, by bez wahania zaopiekować się zagubioną duszyczką. Angel czuje się przy nim bezpieczna, nie zadaje pytań. Dlaczego miałaby, skoro otępienie i samotność po prostu są znajome?
W zakładce z bohaterami nie bez powodu aż do samego końca znajdują się tylko dwie postacie. Wszystkie inne – Bloodwell, dziewczynka i Negatyw – to… sama Angel. Tak przynajmniej pierwotnie zakładałam, choć w ostatnim rozdziale zamysł szlag trafił, kiedy do głosu doszło inne rozwiązanie. Niemniej główny zamysł pozostał taki sam: mamy Rachel – rozbitą i zagubioną, odcięta od tych części siebie, których potrzebuje, by się pozbierać. Bez dziecięcej radości i beztroski, siły Bloodwell i, co najważniejsze, zgodnie z pierwotnym moim założeniem, również najgorszych cech uosabianych przez Negatyw. Ludzie mają to do siebie, że próbując ukryć swoje wady – odrzucić słabości, choć te przecież są integralną częścią nas samych. Jeśli nie zaakceptujemy naszych „negatywów”, jak możemy zaznać spokój?
Tak myślałam początkowo, póki rola Negatywu nie uległa zmianie. Tylko nieznacznie, ale jednak. Początkowo to Angel miała być tą, która szuka samej siebie, ale… to nie do końca tak. Ona sama jest zaledwie cząstką, która musi ustąpić, by w końcu wszystkich uwolnić. Najbardziej bierna, samolubna, spychająca winę za wszystkie krzywdy właśnie na Negatyw – tę, którą koniec końców uwalnia.
Gdzieś w tle przewija się jeszcze Tanatos – spokojna, sprawiedliwa śmierć – i mężczyzna, którego Angel przez długi czas nie może zobaczyć, a z którym ostatecznie odchodzi w świt… Może to po prostu życie, może wspomnienie utraconej miłości – nigdy tak naprawdę nie zdecydowałam. Tak czy siak, to on ma nadzieję już w prologu dotrzeć do „idealnej duszy”. Tanatos wówczas stwierdza, że to ludzka decyzja, która w pełni należy tylko do Rachel. I tak właśnie jest, bo wszystko od początku do końca jest w jej rękach. To, czy odprowadzi cząstki siebie do domu – zapełni każdy z pustych pokoi, odrzuci to, co ją ogranicza – zależy wyłącznie od niej.
I to tyle, naprawdę. Reszta zależy tak naprawdę od was, waszych pomysłów i wyobrażeń. Tak naprawdę nie wiem, co wydarzyło się na tamtej imprezie – czy w porę wyszła, czy… jednak nie. Poniekąd nie wiem nic. Dla mnie ta historia od początku była zabawą z emocjami, klimatem i odrobiną psychodelicznych pomysłów, które uwielbiam. To nie jest typowy horror – nie ma tu straszaków, litrów krwi czy śmierci na każdym kroku. No, nie dosłownej. Jest tylko Rachel, jej wewnętrzne demony i powolna droga, by powiedzieć „nie” i zamienić wiecznych zachód w pierwsze promienie wschodzącego słońca. Na ile udało mi się to oddać, pozostaje sprawą drugorzędną.
Na koniec powtórzę to, co najpewniej zawarłam również w podziękowaniach: dziękuję, że tu dotarłeś. To dla mnie wiele znaczy. A teraz idź znajdź sobie ciekawsze, mniej przygnębiające zajęcie, co? ;)

1 komentarz:

  1. No dobra, wiem tylko tyle, że nic nie wiem :))) Idę sobie zaparzyć jakieś ziółka, bo mózg mi paruje.

    Cholera.

    OdpowiedzUsuń