7 marca 2017

Rozdział II

Każdy kolejny krok niósł się głośnym echem, uświadamiając jej rozmiary miejsca, w którym się znalazła. Ciemność potęgowała wrażenie pogrzebania żywcem, sprawiając, że dziewczyna czuła się jeszcze bardziej zagubiona. Trzymała się blisko rzucanego przez świecę kręgu jasności, ściskając dłoń swojego wybawcy tak mocno, że nawet nie zdziwiłaby się, gdyby przypadkiem połamała mu palce. Oddychała szybko i płytko, wciąż drżąc przez nadmiar emocji, choć te paradoksalnie wciąż wydawały się przytłumione. Nie miała pojęcia, co i dlaczego właśnie robiła, a tym bardziej co tak naprawdę podkusiło ją, żeby podążyć za milczącym mężczyzną, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. Wręcz przeciwnie – czuła się gotowa na oślep zaakceptować sytuację, niezależnie od możliwych konsekwencji, mając wrażenie, że dosłownie wszystko prezentowało się lepiej, niż konieczność dalszego błądzenia w mroku.
Jasny blask początkowo drażnił nieprzywykłe do światła oczy, a z czasem ta niedogodność zeszła gdzieś na dalszy plan. Wbiła wzrok w posadzkę, obserwując tańczące cienie i bezskutecznie usiłując stwierdzić, gdzie tak naprawdę się znajdowała. Miała ochotę zacząć zadawać pytania, ale również do tego nie potrafiła się zmusić, zbytnio odrętwiała, by zdobyć się na jakąkolwiek reakcję. Mogła co najwyżej iść przed siebie, milcząca i posłuszna jak dziecko. Chyba nawet tak się czuła, chociaż zarazem nie potrafiła sprecyzować, co tak naprawdę miałoby to oznaczać. Jak mogłaby, skoro poza momentem przebudzenia nie była w stanie przywołać niczego, co świadczyłoby o przeszłości? W pewnym momencie pomyślała, że być może nigdy jej nie miała, jednak taka perspektywa nie wzbudzała w niej choćby cienia niepokoju. To było tak, jakby faktycznie pogodziła się z tym jednym szczegółem; brakiem przeszłości, która nagle wydała się czymś absolutnie zbędnym.
Być może niektórych rzeczy po prostu nie należało pamiętać.
Nerwowo rozglądała się dookoła, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że panująca w tym miejscu ciemność jest inna, a przy tym co najmniej nienaturalna. Chociaż widziała nieregularne kształty, jednoznacznie świadczące, że olbrzymia sala nie była pusta, nie potrafiła się na nich skoncentrować. Prowadzący ją mężczyzna milczał, stanowczo prąc przed siebie i narzucając tempo na tyle stanowcze, że nie miała czasu ani przystanąć, ani raz jeszcze spróbować się rozejrzeć. Czuła, że gdzieś w pustce znajdował się ktoś jeszcze – przynajmniej jedna osoba, obserwująca każdy ich ruch. Mogła tylko zgadywać, czy jej przypuszczenia są słuszne, a tym bardziej czy byli w niebezpieczeństwie, ale i na tym nie potrafiła się skoncentrować. Jedynym, co wiedziała, pozostawała świadomość konieczności ucieczki z tego miejsca i to tak szybko, jak tylko miało być to możliwe. Rozsądek podpowiadał, że to nie pora na zadawanie pytań, ale właśnie ucieczkę – podążanie za prowadzącym ją mężczyzną, niezależnie od tego gdzie i dlaczego ją prowadził. Z jakiegoś powodu mu ufała, niezdolna przyjąć do wiadomości, że mogłaby tym samym popełnić błąd.
Nie była pewna, jak długo to trwało. W którymś momencie czas stracił na znaczeniu, choć równie dobrze mogła doświadczać tego od chwili, w której otworzyła oczy. Gdziekolwiek się znajdowała, była gotowa przysiąc, że to miejsce rządziło się zupełnie innymi, nowymi prawami, których nie potrafiła zrozumieć. Niektóre z nich była w stanie nazwać, przyjmując je równie naturalne, co i konieczność oddychania. Czuła przenikliwy chłód, jednak i to wydawało się nieistotne, stanowiąc raczej nic nieznaczący dodatek do tego, czego doświadczała – coś oczywistego, czym nie należało zawracać sobie głowy.
Dopiero myśląc o czasie spędzonym w podziemiach później, uświadomiła sobie, że przez całą drogę ani się nie odezwała, ani nie odważyła się spojrzeć za siebie. Po prostu szła, koncentrując się na łagodnym blasku trzymanej przez nieznajomego świecy i w duchu modląc się, żeby ta nagle nie zgasła, zupełnie jakby od wątłego płomyka zależało wszystko. Zapatrzona w światło, omal nie przegapiła stromych, pnących się ku górze stopni, w ostatniej chwili uprzytomniając sobie, że powinna uważniej skoncentrować się na kolejno stawianych krokach. Niespokojnie spojrzała na swojego towarzysza, ale ten wciąż milczał, jedynie ruchem głowy dając jej do zrozumienia, że powinna się pośpieszyć. Nie zaprotestowała, chociaż wspinaczka po schodach w sytuacji, w której ledwo rozróżniała kolejne stopnie, okazała się co najmniej trudna. Czuła chłód kamienia pod bosymi stopami, co jedynie potęgowało wrażenie, że w każdej chwili mogłaby się wywrócić albo potknąć. Przemarznięte, odrętwiałe ciało coraz częściej dawało się we znaki, sprawiając, że nawet poruszanie zaczynało jawić się jako coś znacznie przerastającego jej możliwości.
– Spokojnie… – usłyszała i aż wzdrygnęła się, zaskoczona brzmieniem znajomego już, męskiego głosu. Nieznajomy odezwał się właściwie po raz pierwszy od chwili, w której chwyciła go za rękę. – Nie pozwolę ci upaść, Angel.
– Jak…?
Zamilkła, wciąż czując, że milczenie będzie najodpowiedniejsze, przynajmniej tak długo, jak znajdowali się w podziemiach. Nie zmieniało to jednak faktu, że słowa mężczyzny ją zaskoczyły, tak jak i sposób, w jaki się do niej zwrócił. Tym razem już nie potrafiła pozostać obojętna, uświadamiając sobie, że być może miała przed sobą kogoś, kto ją znał – i to pomimo tego, że sama nie potrafiła stwierdzić, czy istniała szansa, że widzieli się kiedykolwiek wcześniej.
Inną kwestią pozostawało to, że nie po raz pierwszy miała wrażenie, że mężczyzna doskonale widział, co takiego działo się w jej głowie. Wiedziała, że to niemożliwe, by mógł poznać jej myśli, być może będąc przede wszystkim dobrym obserwatorem, ale…
Spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że dotychczas ściskana przez nią dłoń nagle wyślizgnie się z jej uścisku. Serce dziewczyny zabiło szybciej, zaraz też przesunęła się bliżej nieznajomego, pragnąć powstrzymać go przed odejściem. W blasku świecy wydawało jej się, że dostrzega uśmiech na skrytej pod kapturem twarzy, ale nie miała okazji się przyjrzeć, tym bardziej, że mężczyzna gestem dłoni dał jej do zrozumienia, żeby tym razem ruszyła przodem. „Będę za tobą, żeby móc cię złapać” – wydawał się komunikować całym sobą, a może to ona pragnęła, by jego zachowanie oznaczało właśnie to. Nie rozumiała, dlaczego w tak krótkim czasie tak wiele razy zmusił ją do okazania zaufania, którego nawet nie była pewna, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. Wszystko wskazywało na to, że tak naprawdę nie miała wyboru, mogąc co najwyżej usłuchać, co ostatecznie z oporami zrobiła. Ruszyła przed siebie, próbując zmusić się do spoglądania pod nogi, zamiast raz po raz oglądać się przez ramię na nieznajomego, który – miała nadzieję – przez cały ten czas za nią podążał.
Angel… Dlaczego Angel?, pomyślała mimochodem. Nadmiar bodźców i sprzecznych myśli sprawiał, że sama nie wiedziała na czym w pierwszej kolejności powinna się skoncentrować. Dlaczego tutaj? I dlaczego on…?
Mętlik w głowie dawał jej się we znaki, przez co nie była w stanie go ignorować. Miała wrażenie, że te wszystkie, jakże sprzeczne uczucia w którymś momencie ją przytłoczą albo w krótkim czasie doprowadzą do szaleństwa. Już od chwili przebudzenia wydawała się balansować gdzieś na granicy zdrowego rozsądku, w każdej chwili mogąc posunąć się dalej, tym samym docierając do miejsca, z którego nie było już powrotu. Zwłaszcza ta perspektywa ją przerażała, jawiąc jako coś, czego nade wszystko chciała uniknąć. Co więcej, kiedy o tym pomyślała, uświadomiła sobie, że bezwiednie zaczęła traktować towarzyszącego jej mężczyznę jako wybawienie – wręcz gwarancję tego, że wciąż istniała szansa, żeby wszystko sensownie uporządkować.
Pierwsze oznaki znajdującego się w pobliżu wyjścia pojawiły się nagle. Po raz kolejny zadrżała, czując muśnięcie chłodnego, świeżego powietrza. Coś w tym odkryciu sprawiło, że instynktownie napięła mięśnie, po czym przyśpieszyła, kolejne stopnie pokonując niemalże biegiem. Wciąż czuła chłód kamienia pod stopami, ale i ten przestał dawać jej się we znaki, dziewczyna zaś skoncentrowała się przede wszystkim na perspektywie wydostania się na zewnątrz, niezależnie od możliwych konsekwencji. Musiała stąd wyjść, najlepiej tak szybko, jak tylko miało być to możliwe, poza tym…
Potknęła się nagle, tak po prostu tracąc równowagę. Jak długa poleciała przed siebie, w oszołomieniu będąc w stanie co najwyżej zacisnąć powieki i wyrzucić obie ręce do przodu, w nadziei, że w ten sposób zdoła zamortyzować upadek. Czekała na ból, ten jednak nie nadszedł, chociaż początkowo samej sobie nie potrafiła wytłumaczyć dlaczego. Potrzebowała kilku kolejnych sekund, by uprzytomnić sobie, że w którymś momencie ciepłe palce zacisnęły się na jej ramieniu, w niemalże gwałtowny sposób stawiając ją do pionu. Oddychając szybko i płytko, zatrzepotała powiekami, kolejny raz spoglądając w znajome już, dosłownie przenikające ją na wskroś szmaragdowe tęczówki. Mężczyzna, który przez cały ten czas podążał za nią, teraz znajdował się tak blisko, że czuła bijące od jego ciała ciepło, nie wspominając o tym, że wciąż ją podtrzymywał.
– Ostrożnie… Powiedziałem, że nie pozwolę ci upaść – przypomniał cicho.
Nie dodał niczego więcej, w zamian jak gdyby nigdy nic ruszając się z miejsca. Podążyła za nim, wciąż spięta i pełna wątpliwości, których za żadne skarby nie potrafiła sprecyzować, a tym bardziej wyjaśnić. Na drżących nogach wspięła się po kilku ostatnich stopniach, w następnej sekundzie w końcu dostrzegając majaczący tuż przed nimi, regularny kształt, który ostatecznie rozpoznała jako coś, co mogłoby być umiejscowioną tuż nad ich głowami klapą. Czerwonawe światło wlewało się do środka przez szpary, choć trochę rozpraszając mrok i pozwalając określić miejsce, w którym znajdowało się wyjście – a przynajmniej ona chciała wierzyć, że w ten sposób nareszcie mieli wydostać się z ciągnącej w nieskończoność klatki schodowej.
Mężczyzna bez słowa wyciągnął ku niej świecę, jasno dając dziewczynie do zrozumienia, że powinna ją od niego przejąć. Ręce zadrżały jej nieznacznie, kiedy ujęła świecznik, ale zmusiła się do zachowania spokoju. W kurczowy sposób zacisnęła dłonie, mając wrażenie, że gdyby upuściła świecę albo pozwoliła, żeby wątły płomyczek zgasł zanim by stąd wyszli, wydarzyłoby się coś bardzo, ale to bardzo złego.
Usłyszała przenikliwe skrzypnięcie, kiedy mężczyzna bez większego wysiłku uporał się z klapą, tym samym torując im drogę na zewnątrz. Zmrużyła oczy w anemicznym, aczkolwiek dającym jej się we znaki po długim trwaniu w ciemnościach blasku, by ostatecznie niemalże na oślep wytoczyć się na zewnątrz. Wciąż czuła przenikliwy chłód, ten jednak nie dawał jej się we znaki aż tak bardzo, jak w podziemiach, choć to równie dobrze mogło być wyłącznie wywołanym podekscytowaniem wrażeniem. Była na zewnątrz… W końcu, po tych wszystkich minutach, a może nawet godzinach. Ta myśl uderzyła w nią z całą mocą, sprawiając, że dziewczyna zapragnęła roześmiać się w nieco wymuszony, pełen ulgi sposób. Wciąż do niej nie docierało, poza tym wyjście na świeże powietrze zdecydowanie nie odpowiadało na żadne z dręczących ją pytań, ale na dobry początek musiało wystarczyć.
Była na zewnątrz…
Wciąż mrugając, żeby łatwiej przyzwyczaić oczy, natychmiast powiodła wzrokiem dookoła. Widok otaczających ją ze wszystkich stron drzew wystarczył, żeby zrozumiała, że znajdowała się w samym środku lasu, praktycznie pośrodku niczego, choć to i tak wydawało się lepsze, niż konieczność dalszego trwania w ciemnościach. Serce tłukło jej się w piersi, tak mocno i szybko, jakby chciało wyrwać się na zewnątrz, ale i to nie miało dla dziewczyny znaczenia. Oddychała płytko, niemalże spazmatycznie, raz po raz wdychając przesycone zapachem gęstwiny powietrze i czując się trochę jak niedoszła topielica, której w ostatniej chwili udało się wydostać na powietrze. Była tutaj, jak najbardziej żywa i mająca przed sobą perspektywę czegoś więcej, aniżeli wieczności spędzonej w nicości. To na dobry początek musiało wystarczyć, a przynajmniej tego chciała, wręcz rwąc się do uwierzenia, że nie ma powodów do niepokoju – i że skoro ostatecznie znalazła się tutaj, mogło być już tylko lepiej.
Cóż, sytuacja zdecydowanie nie była aż taka prosta, ale nie chciała o tym myśleć, przynajmniej na razie. Pragnęła zająć myśli czymkolwiek innym, wciąż tkwiąc w miejscu i raz po raz rozglądając się dookoła. Drzewa rosły gęsto, wysokie i wręcz przytłaczające, wręcz porażając dzikością. Widziała długie, drgające cienie na ziemi, raz po raz przecinające się i wydające się sięgać w najróżniejsze strony, przez co poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. To tylko las, pomyślała, a jednak to nie wystarczyło, żeby ją uspokoić, wręcz podsycając odczuwany przez dziewczynę niepokój. Choć nie potrafiła tego wytłumaczyć, wszystko w niej krzyczało, że świat jakimś cudem uległ zmianie – nie wiadomo jak i kiedy, to zresztą wydawało się najmniej istotne.
Poruszając się trochę jak w transie, z wolna uniosła twarz ku niebu. Przez baldachim liści wyraźnie widziała zachmurzone, zabarwione na czerwono i pomarańczowo niebo. Świtało albo właśnie zmierzchało – nie miała pojęcia, ale to przynajmniej częściowo wyjaśniało dziwną atmosferę, jednocześnie tłumacząc, dlaczego wszystko wydawało się takie dziwne i jakby nierzeczywiste. Trochę jak krew…, pomyślała mimochodem i mimowolnie zadrżała, już nie tylko z wciąż dającego jej się we znaki chłodu. Bała się, może nawet bardziej niż w podziemiach, przytłoczona zarówno nadmiarem bodźców, jak i sytuacją, której nawet nie potrafiła zinterpretować. Wiedziała jedynie, że wszystko jest nie tak, a przecież wciąż mogło być gorzej.
Coś bez jakiegokolwiek ostrzeżenia musnęło jej ramiona, sprawiając, że ze zdenerwowania niemalże wyszła z siebie. Wzdrygnęła się, po czym spróbowała odsunąć, napinając mięśnie i z wrażenia prawie wypuszczając wciąż ściskaną w dłoniach świecę. Z opóźnieniem dotarło do niej, że na jej barkach wylądowała cienka, czarna peleryna – ta sama, którą miał na sobie mężczyzna, a którą z sobie tylko znanych powodów zdecydował się oddać. Zamrugała nieco nieprzytomnie, wciąż oszołomiona, po czym ciaśniej owinęła się materiałem. W głowie miała pustkę, zbytnio otępiała, by swobodnie myśleć, to jednak nie powstrzymało jej przed zrozumieniem, że powinna zrobić… Cóż, w zasadzie cokolwiek.
– Dziękuję.
Nie od razu zdecydowała się na niego spojrzeć, świadoma przede wszystkim tego, że ją obserwował – spokojnie, w co najmniej przenikliwy, przyprawiający o dreszcze sposób. Spuściła wzrok, zawstydzona. Ciemne włosy musnęły jej policzki, opadając na twarz i częściowo ją przysłaniając. Dzięki temu czuła się bezpieczniej, a gdyby nie jego spojrzenie – tak bardzo przenikliwe, jakże niepokojące – może nawet uwierzyłaby, że ten świat nie będzie w stanie jej pochłonąć. Nie miała pojęcia, czy to miało jakikolwiek sens, ale tak właśnie się czuła; krucha, wystawiona na niebezpieczeństwo i zdolna rozpaść się na kawałeczki, gdyby tylko przyszła taka potrzeba. Jakby tego było mało, nie potrafiła bronić się przed tymi uczuciami, zagubiona jak mała dziewczyna i absolutnie bezbronna.
– Obawiasz się mnie, Angel? – zapytał cicho mężczyzna, samym tylko pytaniem wytrącając ją z równowagi.
– Nie… – odpowiedziała, choć może odpowiedniejszym stwierdzeniem byłoby, że po prostu poruszyła ustami. Nie miała pojęcia, czy w ogóle był w stanie ją usłyszeć, a co dopiero zrozumieć.
– Więc dlaczego na mnie nie spojrzysz? – zasugerował łagodnie.
Właściwie sama nie była pewna, co takiego ją przekonało. Być może chodziło o wrażenie, że już teraz mogłaby mu wiele zawdzięczać, a może przekonanie, że jak najbardziej mogła mu ufać – dokładnie to samo, którego doświadczyła już w podziemiach, kiedy jednak zdecydowała się ująć go za rękę. Wciąż się bała, walcząc ze sobą, dręczącymi ją wątpliwościami i wrażeniem, że bardzo niewiele brakuje, żeby wydarzyło się coś złego. Wciąż zaciskała palce wokół świecy, kątem oka obserwując drżący, jakże łatwy do ugaszenia płomień – potężny żywioł, który jak na ironię dało się poskromić samym tylko oddechem. Coś w tej świadomości ją przerażało, ale to była zaledwie jedna z wielu innych kwestii, które wzbudzały w niej strach.
Stała pośrodku lasu, drżąca i niespokojna, zdana co najwyżej na łaskę lub jej brak ze strony kogoś, kogo nawet nie znała. Już samo to wystarczyło, żeby zrozumiała, że w tej sytuacji nic nie może pójść dobrze, a jakby tego było mało…
Zacisnęła usta, ostatecznie decydując się spojrzeć na stojącego przed nią mężczyznę. Teraz, w nikłych promieniach słońca, kiedy nie miał na sobie peleryny, w końcu mogła mu się przyjrzeć. Zawahała się, uważnie wodząc wzrokiem po smukłej, wychudzonej wręcz sylwetce, choć wrażenie to mogło brać się stąd, że wciąż nosił się na czarno. W gruncie rzeczy wyglądał jak jeden wielki światłocień, porażając bladością skóry i mocno kontrastującymi, wręcz kruczoczarnymi włosami. Na ustach nieznajomego błąkał się łagodny, chociaż nieco cyniczny uśmieszek, zaś zielone oczy wręcz przenikały ją na wskroś, sprawiając, że nie była w stanie oderwać wzroku. Nie potrafiła stwierdzić, ile tak naprawdę musiał mieć lat, ale gdyby miała zgadywać, nie dałaby mu nawet trzydziestki, choć nie była pewna, czy to miało jakiekolwiek znaczenie. Dlaczego miałoby, skoro nawet nie pamiętała, które urodziny sama obchodziła ostatnim razem?
Nie pamiętała niczego…
– Angel… – Prawie natychmiast zamilkła, znów zaciskając usta. To jedno słowo zabrzmiało dziwnie, przynajmniej z jej perspektywy, dziewczyna zaś czuła się trochę tak, jakby właśnie uczyła się jakiegoś nowego wyrazu. Wręcz smakowała go na języku, chcąc jak najlepiej zapamiętać, chociaż nie była pewna, czego tak naprawdę powinna oczekiwać. – To… Tak mam na imię?
Wpatrywała się w niego niemalże błagalnie, nie będąc w stanie powstrzymać się przed taką reakcją. W duchu odliczała kolejne sekundy, nasłuchując i wręcz modląc się o jakąkolwiek odpowiedź – znak, że cokolwiek z tego, co czuła albo robiła, miało sens. Pustka i dezorientacja wciąż dawały jej się we znaki, jednak była w stanie odsunąć je gdzieś na dalszy plan, zresztą tak jak i towarzyszący na każdym kroku strach. Wszystko to – sama tylko konieczność trzymania nerwów na wodzy – przyszło jej zadziwiająco wręcz naturalnie, zupełnie jakby postępowała w ten sposób już wcześniej, a sytuacja, w której ostatecznie się znalazła, pozostawała czymś równie naturalnym, co i konieczność oddychania.
– Będę nazywał cię aniołem… Moją Angel – powiedział, a na jego ustach pojawił się szelmowski uśmiech. Te słowa sprawiły, że zadrżała, coraz bardziej niepewna, ale nie próbowała protestować. Skoro tak mówił, musiało tak być, jej zaś pozostawało przynajmniej spróbować mu zaufać. Tak przynajmniej pomyślała, bynajmniej nie dostrzegając w takim stanie rzeczy niczego złego. – Odpowiada ci to, Angel?
– Ja…
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, kolejny raz zdolna co najwyżej milczeć. Miała wrażenie, że specjalnie co chwilę powtarzał to imię, wydając się wręcz całym sobą chłonąć to, jak reagowała na jego brzmienie. Co więcej, im więcej razy padało z jego ust, tym bardziej chciała je zapamiętać i zaakceptować. Nie widziała powodu, dla którego miałby ją okłamać, choć zarazem zdawała sobie sprawę z tego, że chwila zastanowienia wystarczyłaby, żeby znalazła ich pełno. Cóż, nie chciała, niemalże z uporem odpychając od siebie wszelakie bardziej skomplikowane myśli, pragnąc w ten sposób wyzbyć się wątpliwości. Czuła, że na dłuższą metę to nie miało sensu, ale z drugiej strony…
Nie.
Mężczyzna cicho westchnął, jakby rozczarowany ciszą, w której przyszło im trwać. Nawet jeśli tak było, nie skomentował tego stanu rzeczy nawet słowem, w zamian podchodząc bliżej. Wciąż była spięta, ale nie próbowała się odsuwać, w zamian pozwalając, żeby zdecydowanym ruchem przejął od niej świecę. W następnej sekundzie wolną ręką jak gdyby nigdy nic chwycił ją za dłoń, trochę jak małe dziecko, którego należało dla pewności przypilnować, żeby przypadkiem nie zrobiło sobie krzywdy.
– Mam na imię Shadow – oznajmił ze spokojem, a jego usta kolejny raz wykrzywiły się w uśmiechu. Zielone oczy wydawały się wręcz lśnić, niezmiennie oszałamiając ją swoją głębią. – Chodźmy, w porządku? Tutaj nie jest bezpiecznie… A ty na pewno masz dużo pytań, Angel – dodał, bynajmniej nie próbując o nic pytać.
Ona również nie odezwała się nawet słowem, choć być może powinna. W zamian po raz kolejny zdecydowała się po prostu mu zaufać.
No i jest rozdział drugi, dość późno, ale jednak. Wróciłam na uczelnię, ubolewam nad beznadzieją aktualnego planu zajęć i próbuję się w tym jakoś odnaleźć. Idzie całkiem nieźle, ale nie chcę zapeszać, tym bardziej, że zwykle kiedy zaczynam coś obiecywać, to plan się sypie. Cóż, czas pokaże jak szybko uda mi się zorganizować.
Rozdział pisany z przyjemnością, niemniej jednak z pewnymi oporami. Ta historia… Cóż, w gruncie rzeczy to przede wszystkim emocje – czasem przytłumione, czasem gwałtowne. Sposób postrzegania świata przez Angel, jej reakcje i bezgraniczne zaufanie do Shadowa… To wszystko znajdzie swoje uzasadnienie, nawet jeśli na pierwszy rzut oka może okazać się nienaturalne. A przynajmniej chciałabym to z czasem wyjaśnić, o ile wszystko pójdzie zgodnie z moim planem, na co zresztą bardzo liczę.
Dziękuję za komentarze i obecność. To dla mnie bardzo ważne, zresztą tak jak przy każdej mojej historii. Pozostaje mi mieć nadzieję, że żadne z nas się nie zawiedzie ^^ Och, no i pewnie jeszcze nie raz będę „dręczyć” Xandrią przy rozdziałach, bo są po prostu znakomite.
Do napisania!

2 komentarze:

  1. Witam ponownie, choć zmieszana nie mniej niż poprzednio. Ta historia tak po prostu na mnie wpływa - mami mnie i zwodzi, tym samym nie wychodząc na przeciw moim założeniom. Spodziewałam się po Angel czegoś więcej, jak matkę kocham. Jakiegoś... sama nie wiem, zaangażowania? A może lepiej - zainteresowania? Dziewczyna umarła i, o ile pamięć mnie nie myli, zdaje sobie z tego sprawę. A teraz jak gdyby nigdy nic ślepo podąża za facetem, którego zna od kilku minut? Żadnych pytań, wykłócania się o swoje... no nic? Usprawiedliwiam ją jednak tym, że sporo przeszła i nie rozumie sytuacji, w której się znalazła. A to odrobinę tłumaczy jej naiwność i ślepe oddanie Shadowowi. (Tak w ogóle dobrze to odmieniam? Średnio brzmi ;-;)
    W ogóle skoro o tym mowa... Shadow i Angel. Kontrast między nimi wyczuwalny jest już w samych ich imionach. Domyślam się, że jest to celowy zabieg, dlatego tym bardziej chylę głowę. Dopracowywanie szczegółów od zawsze było moją zmorą, jednak Tobie przychodzi to tak ładnie, wszystko płynnie i naturalnie z siebie wynika. Niezmiennie mnie zaskakujesz, choć myślałam, że poznałam Ciebie i Twoje prace wystarczająco, by chociaż tego i owego się spodziewać...
    Shadow sprawia wrażenie... anioła stróża Angel, swoistego przewodnika w życiu po życiu. Nadal jednak mam względem jego osoby mieszane uczucia - ten szyderczy uśmiech i świdrujące ją zielone oczy... On coś wie, coś znaczy w całej tej pogmatwanej historii. (Dziwne, żeby nie xdd) Za mało jednak wiem, by tak po prostu go sklasyfikować. Wiem jednak, że namiesza w życiu, tudzież życiu po życiu, Angel. Albo, co równie prawdopodobne, będzie miał jakiś związek z jej dość wczesnym odejściem z "tamtego" świata.

    Ach, Xandria... Och, jak dla mnie może być coś od niej przy każdej notce!<33

    Ściskam!
    K.

    OdpowiedzUsuń
  2. Shadow... Od początku wydaje mi się dziwny. Odczuwam jakiś dziwny, nieopisany niepokój względem tej postaci. Może to tylko moje wrażenie spowodowane emocjami w ogóle niezwiązanymi z rozdziałem, ale nie mogę zaprzeczać, że coś mi w nim nie pasuje. Jakby czerpał przyjemność z zagubienia Angel i tego, że ona nic nie pamięta. Niby jej pomaga, ale w sumie dlaczego? Dlaczego przyszedł po nią, skoro było tam niebezpiecznie? W ogóle miejsce, w którym była, teraz w którym się znalazła. Do głowy przychodzi mi tylko jedno, ale nie mam pojęcia dlaczego akurat to i szczerze wątpię, że tak jest – czyściec.
    Od rozdziału bije niepokój. Przynajmniej ja to tak odbieram i w pewien sposób jest to fascynujące. Historia, chociaż może lepszym określeniem będzie jej początek, wydaje się niezwykle trudny. Może to przez te wszystkie emocje, których nie można zaliczyć do pozytywnych, prócz zaufania, ale kto wie, czy to jej wyjdzie na zdrowie?
    Urzekł mnie ten klimat i żałuję, że dopiero teraz zdecydowałam się czytanie. Ale plusem tego jest to, że nie muszę czekać na rozdziały. ^^

    OdpowiedzUsuń